Mój wpis z okazji tornada demograficznego w Polsce i przy okazji wspomnienia losów Japonii, wyciągania lekcji z japońskiej bessy ekonomiczno-demograficznej, spotkał się ze sporym zainteresowaniem. Dziś chciałbym go niejako przedłużyć, szukając kandydatów na drugą Japonię. I nie, nie mam na myśli Polski. Poprzednim razem zauważyłem spadek Japonii w rankingu innowacyjności Bloomberga i powiązałem ze starzeniem się społeczeństwa. W 2021 roku ranking przedstawia się tak:
1. Korea Płd
2. Singapur
3. Szwajcaria
4. Niemcy
5. Szwecja
6. Dania
7. Izrael
8. Finlandia
9. Niderlandy (Holandia)
10. Austria
Pomijam tu podział na oceniane czynniki, a jest ich wiele. Intensywność R&D, wartość dodana produkcji, produktywność, gęstość technologii wysokich, wyższa edukacja, produkcja, aktywność patentowa, koncentracja badaczy. Jak widać, ranking nie dyskryminuje małych krajów, a może wręcz przeciwnie, daje im większe szanse względem molochów. Stany Zjednoczone są na 11. pozycji, Chiny na 16. Na wynik USA rzutuje szkolnictwo wyższe. Korea Południowa w ciągu 9 lat zajmowała pierwsze miejsce siedem razy.
Z powyższych krajów to właśnie Korea ma najniższy współczynnik TFR. Spadł on poniżej jedności, wg szacunków wynosi 0,84 - czyli typowa rodzina to jedno dziecko. Na powyższej liście to najgorszy wynik, i jeden z gorszych w świecie. Korea w latach 70-tych i 80-tych prowadziła kampanie społeczne zmierzające do kontroli urodzeń i obniżenia dzietności po powojennym boomie. Politycy bali się przeludnionego kraju i bezrobocia. Ale chyba przeliczyli się z rezultatami: w głowach Koreańczyków idea niskiej dzietności zakorzeniła się na dobre. Do tego dochodzi polityka pracy, która nie ma taryfy ulgowej dla kobiet z niemowlętami. Mając perspektywę gorszej kariery, emerytury, ciężar kodu kulturowego, w którym mężczyzna w domu nie pracuje, co zrobiły kobiety? Oczywiście dostosowały się.
Książka "The Empty Planet", jaką niedawno recenzowałem, przytacza przykłady, jak rząd próbuje poprawić wskaźniki. Od 2010 roku w trzecią środę miesiąca przygaszane są światła budynków o 19:30, by robotnicy wcześniej wrócili do domów. Tak, wcześniej, jak na standardy pracoholików z czeboli. Aby "mogli poświęcić się rodzeniu dzieci i wychowaniu". Łaskawcy!
Od lat mówi się o szansie na zmianę TFR w Korei poprzez połączenie z Koreą Północną. Ale czas upływa, nie ma zbliżenia, a dystans kulturowy i technologiczny urósł do takich rozmiarów, że połączenie będzie operacją trudną.
Na marginesie: singapurski rząd też miewał ciekawe pomysły. Powołał departament Social Development Unit (SDU) - coś jakby agencję matrymonialną, która promuje warsztaty salsy i speed dating. Narodowe święto 12 sierpnia w 2012 roku zamienia w Narodową Noc pod hasłem: "Wiem, że tego chcesz, tak jak SDU.. współczynnik urodzeń sam nie wystrzeli!". Czy to by się u nas przyjęło, jak sądzicie?
Dlatego uważam, że to właśnie Korea ma największe szanse powtórzyć los Japonii. Będzie spadać z wysokiej pozycji, a jest teraz w demograficznym apogeum (51,8 mln osób w 2020 roku, wiele lat wzrostu), które ma szanse zakończyć się klęską wcześniejszej polityki. Zarówno wejście na szczyt jak i spadek potrwają długo, to nie stanie się natychmiast, ale trendy będzie bardzo trudny do odwrócenia. Tygrysy azjatyckie rozwój okupiły demografią, i teraz rachunek wraca. Inny punkt wspólny tych krajów: może nie tak spektakularnie jak Japonia, ale Korea także cierpi na bańkę nieruchomościową, która dotyka przede wszystkim Seul (LINK)
Korea, tak jak Japonia, nie jest krajem specjalnie otwartym na imigrację. Owszem, przyjmuje pracowników, chętnie do prac uciążliwych, brudnych, nisko płatnych. Ale pozostała krajem mocno homogenicznym, z barierą językową. Politycy próbują poprawić ten stan od lat 90-tych. Imigracja rzędu 80-100 tys. osób rocznie, jak to było w ostatnich latach, nie będzie wystarczać. Problem imigracji wyróżnia Koreę wśród dziesiątki z listy Bloomberga.
Bo na tej liście są kraje, które mają również TFR poniżej 2, ale z przyjmowaniem imigrantów nie mają aż takiego kłopotu. Singapur - kraj przyjezdnych pracowników, Szwajcaria z olbrzymim udziałem cudzoziemców, Szwecja, Niemcy - co tu dużo mówić, dopiero co przyjmowały rzesze uchodźców. Pomimo niesprzyjającego TFR Niemcy powiększyły się o kilka milionów osób od 2014 roku! Taką sztukę znają też i Francja, i Hiszpania. Poniżej animowana struktura demografii Hiszpanii - widać, jak ukradkiem rośnie w niej grupa 25-40 lat, mimo że dzieci nie jest zbyt wiele. To właśnie imigracja.
Z Wikipedii Link
I stąd powtarza się jak mantra wniosek - biada raczej krajom, które na imigracje się zamykają, albo tym, gdzie imigracja jest zbyt słaba. Takim krajem mogą być wkrótce Włochy - saldo imigracji, choć dodatnie, nie jest zbyt duże, by wyrównać braki w naturalnej demografii, a ekonomia szwankuje, więc nie przyciąga z taką siłą, jak inne kraje zachodnie. Ale prawdziwa klęska może dotknąć kraje na wschód od Włoch, od Grecji po Bałkany. Starzejące się społeczeństwa, nieatrakcyjne zawodowo poza turystyką, m.in. ze względu na niskie płace i PKB.
Kto jeszcze na świecie radzi sobie ze ściąganiem imigracji: USA, Kanada, Australia. Kraje rozwinięte, silne ekonomicznie, bez bariery językowej i kulturowej. To jest polityka na dziś.
Jeśli szukać w drugą stronę, to jest krajów o mocnej demografii bez wspierania się imigracją, to warto spojrzeć na Indie, rejon Azji w ogólności, a w dalszej perspektywie na Afrykę. Bo choć krajom afrykańskim ciągle brakuje demokracji i technologii, to postępu i tam nie da się zatrzymać. Zanim któryś z tych krajów będzie na liście Bloomberga, minie jeszcze wiele lat. Z drugiej strony, raczej niżej nie spadną - warto spoglądać w tamtą stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz