Gdy kanadyjski demograf i dziennikarz wybierają się w podróż po wielkich aglomeracjach świata, by przekonać się naocznie, jak ich demograficzne teorie mają się do codzienności, to już robi się ciekawie. Jeśli spodziewacie się w wyniku tego wykresów, tabel, z jakimi każdy amator demografii styka się co raz - zawiedziecie się. Mimo to uważam, że "The Empty Planet" to pozycja popularnonaukowa nie do pominięcia i czyta się ją nadzwyczaj dobrze.
Darrel Bricker i John Ibbitson rozpoczynają swoją opowieść migawkami z demograficznej historii świata. Pierwszy rozdział, od początków ludzkości do czasów nowożytnych, stanowi wprowadzenie przed podróżą po wszystkich kontynentach. Nie zanudza, a raczej odwrotnie: to wielki skrót z podstaw, łatwo o zawrót w głowie w tempie tego przeglądu. Jest tu wiedza o podstawach, o fazach w demografii, teorii Malthusa, o tym, że każdy kraj ma swoje tempo rozwoju i swoją fazę. I że obecnie wypływamy na wody nieznane: kraje rozwinięte próbują wpłynąć na swoją demografię, która utknęła poniżej współczynnika zastępowalności.
W kolejnych rozdziałach razem z autorami odbywamy podróż po kontynentach, przyglądając się mieszkańcom takich krajów jak Nigeria, Japonia, Indie, Brazylia, USA, Kanada. Omawiają trendy demograficzne w poszczególnych krajach i rozmawiają z mieszkańcami, by określić czynniki mające wpływ na demografię. Pada też szereg liczb. Nie zdradzę wszystkich szczegółów, ale zwrócę uwagę na trzy naświetlone obszary.
Pierwszy to szeroko rozumiana nauka. Rozwój wiedzy, techniki, dokonał prawdziwego przewrotu w naszym życiu, a największą korzyść dały postępy w medycynie. Zarówno długość życia, jak i jego jakość, możliwości wyżywienia miliardów ludzi są dziś w punkcie, o którym można było tylko marzyć np. 200 lat temu. A przecież w historii człowieka te 200 lat to krótki okres.
Ale nauka to też wiedza o kontroli płodności, antykoncepcji, edukacja seksualna. I tak nauka, przedłużając życie i zdrowie, raz daje demograficzne górki, aby w innych aspektach powodować spadki. Chcemy żyć zdrowo, wygodnie, rzadziej decydujemy się na dzieci. Ale jeśli myślimy o spadkach i mniejszej ilości dzieci, to także o ich rodzeniu i o kobietach.
Demografowie dają temu wyraz wielokrotnie: kluczem do malejących współczynników płodności są kobiety. Przez wieki zmuszane do jedynie słusznej roli matki, zmuszane do współżycia i dbania o gromadkę dzieci. Dotąd w wielu krajach i kulturach niemające tych samych praw co mężczyźni. Wykorzystywane w domu i w pracy, podlegają władzy patriarchalnej. Nie będę cytować książki, zamiast tego dodam własne przykłady nierównych praw kobiet. Uniwersytet Jagielloński chwali się wielowiekową historią, a dostęp kobiet do uczelni to koniec XIX wieku. Incydentem XV wieku na uczelni była obecność przebranej dziewczyny o imieniu Nawojka, o mało nie skazanej na stos. W Japonii kobiety nadal mają ograniczoną możliwość uczestniczenia w życiu politycznym (10% w parlamencie, gdy średnia światowa 24%), a niedawno jedna z partii zażądała, by milczały na posiedzeniach.
Nierówne traktowanie kobiet przez wieki jest faktem. Niemal każda religia zawiera elementy dyskryminacji kobiet, czy to jako ograniczenie praw, czy wprost stwierdzenie ich podrzędności w stosunku do mężczyzn - mężów, ojców. W czasach postępu i demokratyzacji każdej dziedziny życia takie podejście skazane jest na porażkę, a więc i postępuje sekularyzacja. Kobiety pragną wreszcie niezależności, a mając prawo do nauki i pracy, mogą ją osiągnąć. Wczesne macierzyństwo jest przeszkodą w tym procesie, w drodze kariery. Spadek TFR jest więc nieuchronny. To wyzwolenie kobiet ciągle przebiega na świecie w większości krajów.
Partnerskie traktowanie kobiety jest koniecznością dziejową i dopiero zgodne małżeństwo dzielące sprawiedliwie obowiązki ma szanse być modelem rodziny przyszłości, z kilkoma (?) dziećmi. A o stworzenie takiego udanego związku jest trudno, o czym świadczy ilość rozwodów. Panowie, więcej zrozumienia dla kobiet! "Wściekłe macice" to nie tylko obraźliwe hasło. To dowód na to, że TFR spadnie bardziej, to taki sam sygnał jak obecność smartfona pod hijabem.
Trzeci aspekt to koszty wychowania dziecka. Dzieci, dawniej siła robocza na polu, stały się istotnym kosztem dla pracownika z miasta, wręcz drogim symbolem sukcesu rodziców. Tym bardziej będzie więc ich niewiele, a to oznacza starzenie społeczeństwa i trudne wybory ekonomiczne. Oznacza też, że coraz więcej krajów będzie wdrażać wszelkie sposoby wsparcia rodziców, by podbudować dzietność. Socjalna Szwecja okazuje się nie wymysłem bogaczy, dziwolągiem, ale przykładem dla innych krajów. W tym kontekście 500+ w Polsce, czy podobny program w USA jest dziejowym trendem. Kto wie, jak daleko państwa będą rekompensować wysiłek wychowawczy.
Jest to zarazem jeden z nielicznych wątków gospodarczych w książce, a powiązania ekonomiczno-demograficzne są dla mnie szczególnie ciekawe. Jednak dla samych wątków społecznych i wymienionych wyżej czynników warto sięgnąć po tę lekturę, bo jest wyjątkowo przekonująca i zarazem otwiera oczy.
Autorzy wspominają wiele innych aspektów wpływających na demografię, takich jak tradycja czy zwyczaje. W każdym wypadku jednak dowodzą, że czeka nas depopulacja, która w skali globalnej zacznie się za ok. 30 lat. Pokazują też, jak wymierają wyspy, nacje, kultura i języki.
Zgrzytem i wadą "The Empty Planet" jest dla mnie wychwalanie rozwiązania kanadyjskiego, czyli wielkiej imigracji jako uniwersalnego leku na te bolączki. Po pierwsze dlatego, że nie uchroni przed niską dzietnością, po drugie - w dobie konkurencji o migrantów może być to wkrótce powszechne. W końcu po trzecie: takie rozwiązanie nie może trwać wiecznie, mimo że obecnie wydaje się sensowną strategią. Model Kanady jako państwa bez narodowości mnoży pytania. Czy taki kraj wytrzyma konflikt zbrojny? Co z kanadyjską bańką nieruchomości? O tym nie ma ani słowa. Bricker i Ibbitson są bezkrytyczni w opiewaniu rozwiązania kanadyjskiego. Ba, krytykują Polskę za niską imigrację (w 2016 roku odmawiamy przyjęcia Syryjczyków). Niestety, para demografów czasem dość naskórkowo ocenia realia.
W ostatnim rozdziale książka rysuje obraz przyszłości. Nie zdradzę jaki, ale nie jest to kasandryczna pusta planeta. Tym bardziej że przyszłość kreślimy sami, i zostaje ona w pewnej mierze niezbadana. Sam zastanawiam się nad tym, czy nauka jest w stanie wydłużyć nasze życie o kolejne kilkadziesiąt lat? Czy szukanie bezpieczeństwa i wygoda doprowadzi nas do hodowli płodów, niczym w "Nowym wspaniałym świecie"? Bylibyśmy pierwszym gatunkiem, który nie rozmnaża się naturalnie. A może i ostatnim.
Książkę dostaniecie na papierze w polskich księgarniach tylko po angielsku, ale znacznie taniej i szybciej jest sięgnąć po kopię na czytniki w Amazon tu (link afiliacyjny): The Empty Planet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz