Długo zbierałem się do tej recenzji. Jestem właściwie fanem artykułów o kotłowniach Mateusza Ratajczaka, autora tytułowej pozycji. To one uświadomiły mi, że niemal ocieram się o kotłownie powstałą w okolicy. Sam również drążyłem temat pochodzenia tych firm i ich metod działania. Można więc powiedzieć, że mogę porównać swoje skromne dochodzenie do ustaleń z niesamowitego wyczynu, jakiego dokonał Mateusz. Nie ukrywam, szukałem wręcz punktów wspólnych w obu sprawach. Nie sposób jednak opowiedzieć o książce, nie zdradzając choć części jej zawartości, jeśli więc jesteście fanami jak ja, lepiej przerwijcie czytanie tutaj. Uwaga, będzie lekki spojler.
Już na początku mamy mocny akcent i zarazem zaskoczenie, za sprawą osoby, która wystąpiła w programie Jacka Łęskiego "Chodzi o pieniądze". Występujący w programie mężczyzna był pracownikiem kotłowni. W książce opowiada on o perypetiach związanych z tym, że technicy TVP nie dość dobrze ukryli jego tożsamość i został rozpoznany. Co się stało i z jakim finałem - przeczytajcie sami.
Dalej autor opisuje swoją wielkiej przygodę: jak sam zatrudnił się w kotłowni i co działo się wewnątrz niej. To luźniejsza, spokojniejsza tempem, ale i bardziej szczegółowa wersja reportażu znanego nam z money.pl. Akcja tu toczy się znacznie wolniej, jednak nie jest to opis w pełni chronologiczny. Więcej natomiast dowiadujemy się o atmosferze w środku, codziennych zadaniach, szkoleniach, o zwyczajach, o szefostwu, rozmowach z klientami. Mimo ryzyka, dziennikarz zachował zimną krew i przez kilkanaście dni zebrał ciekawy materiał. O wybrykach w kotłowni jest cały rozdział, gdzie znajdziecie m.in. słynny "nagi spacer". Autor dochodzi, kim była tajemnicza dziewczyna i co ją zmotywowało do odarcia się z godności. Są i inne, mniej znane, choć bulwersujące wydarzenia, których wspólnym mianownikiem jest pogarda dla drugiego człowieka. Mając za sobą własne dochodzenie, nie byłem tu specjalnie zaskoczony; mógłbym dołożyć jeszcze parę szczegółów z życia managerów. Byłbym rozczarowany, gdyby był to koniec.
Ale tak nie jest. Swobodniejsza narracja i opis wydarzeń ma swój cel. Książka wyraźnie kładzie nacisk na aspekty psychologiczne, zarówno dotyczące działań naciągaczy, jak i ich ofiar. Potwierdzeniem tego są kolejne rozdziały, zawierające wywiady-rzeki z dwoma psychologami. Pierwszy, na temat manipulacji, wydał mi się nieco rozwlekły, ale drugi, traktujący o kłamstwie, żywo zainteresował. Padają w nim ważne stwierdzenia, jak nie dać się oszukiwać i jak wykrywać kłamstwo. W całej opowieści mamy sporo urywków scenariuszy, jakimi się posługiwano przy oszustwie, są także ilustracje - dokumenty kotłowni. Autor drąży temat psychologii postępowania sprawców, przyczyn, dla których dajemy się nabrać i sposobu myślenia obu stron. Rozmawia zarówno z byłymi pracownikami, jak i ich klientami. Czy żałują tego, co się stało, jak oceniają te wydarzenia? W istocie, jak sam dziennikarz stwierdza, to nie jest książka o foreksie czy kryminał o tropieniu oszustów. To książka o naciągaczach, która głęboko jak żadna inna stara się dociec natury ich sukcesu.
Jest to niejako wymówka, by w całość wpleść jeszcze jedną historię. Dziennikarz zetknął się z celebrytą inwestorów, Gregiem Seckersem, sprzedającym szkolenia. To kolejna dość szczegółowa opowieść o tym, jak wykorzystywana jest chciwość. Przytacza też kilka innych przykładów, w tym nie znaną mi wcześniej aferę ziemniaczaną, krajowy ewenement z humorystycznym akcentem.
Ale wróćmy do kotłowni, tak jak wraca i książka. Narracja opowiada o dalszym śledztwie wokół foreksowych firm i o ustaleniach prokuratury: w całej tej historii są cztery takie firmy, dwie to kotłownie, dwie to cypryjskie platformy forex. Tu nie ma niewiniątek: każda strona ponosi jakąś odpowiedzialność za naciąganie klientów. Nie ma też niewinnych wśród pracowników, a szczególnie managerów w kotłowniach. Zacierają ślady, kluczą, bezczelnie kłamią, a nawet atakują... i tu dochodzimy do wspólnych wątków w mojej historii i tej książkowej.
Obaj opisaliśmy inne firmy, Mateusz trafił na kotłownie izraelskie, ja na czeskie. Skąd tu firmy izraelskie? Oddam głos lekturze: " [...] Izrael jest ojczyzną wielu takich cwaniaków. Dlaczego? Kraj się błyskawicznie rozwinął, stanowi istotne centrum finansów na globalnej mapie". Wybrali Polskę z konkretnego powodu. "Przestępcy lubią kraje, które mają subtelne luki w prawie, ale nie takie pogrążone w chaosie czy niebezpieczne. [...] Potrzebowali kraju, który się rozwija, w którym ludzie się bogacą, który ma podstawowe przepisy prawa. Ale w którym część zapisów jest martwa, nie działa, organy mają inne zmartwienia lub są łatwe do przekupienia." W każdym z tych przypadków stosowano wiele podobnych trików: budowano pokrętną siatkę firm, ukrywano ich nazwę, podobnie traktowano pracowników. Co ciekawe, izraelskie kotłownie korzystały z listy telefonów pochodzących jeszcze z Bohemii IZ, jednej z pierwszych czeskich firm tego typu w Polsce i uchodziła ona za wzór! Wniosek - personalnie szefowie firm musieli się znać, mieć kontakty. W ostatnich zatrzymaniach ponownie pojawił się obywatel Izraela. Cofając się w czasie, dziennikarz dochodzi do podobnych wniosków jak ja, wskazując na Affin Brokers jako prapoczątek tego przekrętu (odcinek pierwszy Historii). Być może trafił na mojego bloga - a na pewno trafił na czeskie artykuły na ten temat. Wspomina też nagranie wideo, które ja również umieściłem we wpisie o Global Markets.
Inny wspólny wątek to historia ofiary oszustów, która nie daje za wygraną. Tu pojawia się starcie z prawnikami, stojącymi po stronie naciągaczy. "Tak zwykle bywa, że przy podejrzanych o przekręty finansowe pojawiają się drodzy prawnicy." Zgadnijcie kto to? Chodzi o tę samą kancelarię, która wysuwała roszczenia Safecap do reprezentanta poszkodowanych. Miałem wręcz wrażenie, że czytam kalkę historii, jakiej sam wysłuchałem i opisałem w odcinku 6. Kancelaria, a potem przecież i sąd, który poprzez uznanie roszczenia niejako osłania przestępczą działalność - czy jakąś odpowiedzialność w ogóle poniesie?
Mateusz podkreśla, co zgadza się moim doświadczeniem, jak trudne jest śledztwo i jakie opory napotyka. Gangi paliwowe i podatkowe to przy sprawach naciągaczy łatwizna. Poplątane sprawy, nazwy, zapierający się ludzie, rozumienie instrumentów finansowych, prawa - to wszystko jest barierą, jaką udało się pokonać w tym wypadku, a w ilu innych nie? "Prokuratura często umarza postępowania. Te, które dotyczą internetu, są nam uwalane w 90 procentach". Niech to zdanie będzie ostrzeżeniem. Przestępcy wyprzedzają przepisy, korzystają z dziur, którymi wycieka gotówka. I chyba nie przestanie, bo pomysłowość ludzka nie ma granic. "Jedyny sposób na bezpieczeństwo? Nie podawać ręki naciągaczom. Nie reagować na telefony, przerywać rozmowy." Ja też blokuję telefony.
Podsumowując, ta książka to nie kryminał, choć jej bohaterowie trafiają do kryminału; nie jest też kondensatem sensacji w tej mierze, co artykuły na money.pl. Ale to jedna z nielicznych i najlepsza jak dotąd pozycja analizująca sposoby i naturę naciągaczy oraz czułe punkty ich ofiar. Czyli nasze - więc właściwie jest to lektura dla każdego inwestora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz