2 lutego 2016

Afera 500+ cz.2

W poprzednich rozważaniach wskazałem grupę, która zyska na programie - urzędnicy. Na stronach Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej czytamy :

Z szacunków wynika, że niezbędne będzie zatrudnienie w gminach około 7 tys. nowych pracowników.

Nie ulega więc żadnej wątpliwości, że program nie będzie bezkosztowy dla podatników i że do każdych otrzymanych 500zł trzeba będzie doliczyć ułamek z pensji tej armii ludzi. Za nowymi stołkami idą też inne koszty biurowe. Szacunek, że będzie to 10-20% wypłat jest całkiem rozsądny.

Kto jeszcze będzie beneficjentem? Powinni być rodzice, ale czy wszyscy? Ci z jednym dzieckiem nie zyskają na programie, chyba że nie zarabiają, albo zarabiają tylko na czarno. Wniosek: program premiuje różne niebieskie ptaki. Także grupy żerujące na pomocy społecznej mogą zyskać. Zasiłki nie są wielkie i dodatkowe 500zł może być zachętą nie do pogardzenia. Niedawno pisałem o społeczności Romów Karpackich - program 500+ jest dla nich idealny. Zero pracy, maksimum efektu ;-) Program 500+ może też zachęcać do nie zawierania ślubu: jeśli np. kobieta-matka nie pracuje, ojciec dobrze zarabia, po co brać ślub, skoro jako samotna matka bez dochodów dostanie 500 zł ? Program demotywuje do zakładania formalnych rodzin, chyba że każdy partner ma już dzieci - wtedy ich liczba zsumuje się.

Ile zapłacimy, a ile zyskamy? Zrobiłem kilka obliczeń, zakładając, że ministerstwa się nie pomyliły w szacunkach. Dzieci mamy ok. 7 mln, z tego do programu nie kwalifikują się te "pierwsze", co stanowi ponad 60% wszystkich dzieci. Eksperci i politycy jednak podają rozbieżne liczby i w prasie podaje się kwoty od Sasa do Lasa. Zakładam jednak, że 17,2 mld zł wyliczone wcześniej to nie pomyłka, przynajmniej na ten rok. Koszt programu zapłacimy w wyższych podatkach jako konsumenci: w sklepach, bankach; na uszczelnienie systemu podatkowego na razie nie liczę. Założyłem, że konsumpcja dziecka to 25% konsumpcji dorosłego. Po podzieleniu kosztów wychodzi mi średni koszt 44 zł na dorosłego i 11 zł na dziecko co miesiąc. Tyle więcej wydamy w sklepie, na stacji, w banku. Odczuwalna kwota może będzie ciut mniejsza dla osób z niskimi wydatkami. Tak więc samotny emeryt wyda co miesiąc ok. 40 zł więcej dzięki programowi. Małżeństwo bezdzietne wyda 88 zł więcej, a z pierwszym dzieckiem 99 zł ( o ile nie spełnią progu dochodowego). Rodzina z dwójką dzieci wyda 110 zł, ale otrzyma 500 zł z programu. Do czasu, aż jedno dziecko osiągnie pełnoletniość - wówczas nie otrzyma nic, a podatki-wydatki wzrosną do 143 zł. Prawdziwe zyski osiągnie dopiero rodzina wielodzietna, przez znaczną część życia otrzymując dopłaty. Rodząc dziecko co kilka lat można naprawdę dużo zyskać. Jednak większość obecnych rodzin, szczególnie tych po wieku rozrodczym, pieniędzy nie zobaczy albo zobaczy o wiele krócej niż domniemane 18 lat życia dziecka. Np. rodzina z dwójką dzieci w wieku 5 i 9 lat i dochodami powyżej 3200 zł dostanie 500 zł najwyżej do pełnoletniości starszego dziecka, czyli przez 9 lat. Zmiany do ostatecznego kształtu programu mogą jeszcze wiele namieszać w wymienionych wyliczeniach i skutkach zmian.

Wyliczenia te będą miały sens tylko jeśli program nie kipnie po roku, gdy to banki i sklepy nauczą się lepiej unikać podatku, a prawdopodobnie zabraknie zysku z uszczelniania VAT. Takie uszczelnianie może dać wymierne efekty, ale nie liczyłbym na nie wcześniej niż pod koniec 2017 r. A jeśli program zostanie urwany, jak poczują się rodzice, którzy skorzystają z kredytów, spodziewając się dodatkowego dochodu? A jak ci, którzy zdecydowali się na drugie, trzecie dziecko w nadziei na środki na ich utrzymanie (których może im brakuje teraz)? Zawiedzione nadzieje to najgorszy rodzaj rozczarowania, afera na sto fajerek!

Nie chcę być jednak jednostronny: 500 zł to spora zachęta do rozmnażania się, a także adopcji. Potrzebny jest czynnik, która przełamie trendy demograficzne, w innym razie za 20 lat Polska skurczy się o 5 mln osób. Być może program zachęci do migracji z Rosji lub Ukrainy. Kilka tysięcy przybyszów co rok zasiliłoby rynek pracy i podniosłoby PKB. Tylko czy musi to odbywać się takim kosztem? Można było dofinansować obiady szkolne, podręczniki, leki, wycieczki, ubranka, a i tak byłoby taniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz