Panuje dosyć powszechne przekonanie, że związki małżeńskie wiążą się z liczbą urodzeń i wyższymi współczynnikami płodności. To przekonanie znajduje swoje odbicie w wypowiedziach znawców demografii, wskazujących tę zależność jako coś stałego i oczywistego. Powtarzają frazę "wiemy, że" tak jakby wiedza ta była czymś stałym, i opierają o to swoje wywody. Bo skoro wiemy, że małżonkowie mają więcej dzieci, to potrzeba więcej małżeństw, trzeba utrudnić rozwody, a i popierać religijność, bo ta implikuje związki matrymonialne i tym samym poprawia dzietność. "Stety" czy nie, w naukach społecznych takie nie raz implikacje słabo działają i wymagają dalszych badań.
Wracając jednak do zasadniczego pytania: sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje nawet ekspertom. Zjawiska społeczne ulegają zmianom w biegu historii i być może jesteśmy na jednym z takich zakrętów.
Związek pary zakładającej rodzinę w różnych kulturach wiązał się z różnymi obrzędami, zależnymi od przyjętych zwyczajów oraz religii. Związki, które pomijały te zwyczaje, zwykle spotykały się z ostracyzmem. Sytuacja ta zmienia się i już dziś może wyglądać zupełnie inaczej w różnych regionach. W Azji wschodniej dotąd małżeństwo jest podstawą macierzyństwa (>90% dzieci urodzonych w takich związkach), we Francji już niekoniecznie (ponad 60% urodzeń poza małż.), i to przy dzietności (TFR) wyższej niż we wschodnioazjatyckich krajach. Większa otwartość społeczeństw na poza obrzędowe relacje ma znaczenie.
By porównać dzietność, należałoby ją mierzyć w zależności od typu związku. W prostym podejściu można sobie wyobrazić, że robimy spis powszechny, pytamy o związek i liczbę dzieci i z tego obliczamy TFR dla każdego typu związku. Takie podejście określane jest jako pomiar TMFR (Total Maritial Fertility Rate).
Weryfikację można wykonać, np. porównując dane USC. I tu napotykamy pierwszą techniczną trudność takiego naiwnego pomiaru: mieszany los par. Bywa tak, że najpierw młodzi ludzie mieszkają razem, nawet mają dziecko, a potem dopiero decydują się na małżeństwo, albo rozchodzą się. Ale jeśli to już małżeństwo, to ich TFR już zalicza się do grupy małżeństw, choć dziecko było nieślubne. Jak to liczyć? Przecież początkowo nieślubne dziecko liczone ww. metodą daje potem wyższy TFR w grupie małżeństw, a nawet wyższy nad małżeństwami, gdzie dzieci pojawiają się co najmniej rok po ślubie.
Można od razu powiedzieć, że taka metoda liczenia nie jest dobra i podejrzewać, że pomija ona istotną część dzietności. Przykładowo, jak pokazują dane USA z 2016 r., pierwsze dzieci rodzą się w młodszym wieku matki poza małżeństwem, co sprzyja demografii! Bo im wcześniej zapadają decyzje prokreacyjne, tym więcej pozostaje lat biologicznej płodności mogącej owocować kolejnymi dziećmi.
Mierzenie TFR wg typu związku wymaga większej ostrożności i innego podejścia. Skoro losy tak się zmieniają, naukowcy rozmyślają nad różnymi miarami doskonalszymi niż TFR małżonków i nie małżonków. Trzeba sięgnąć po inne miary, jak conjugal state in age-specific FR (CASFR, płodność według stanu cywilnego związku w określonym wieku), oraz mierzenia kontrybucji stanu cywilnego związku do dzietności (CTFR). Jedna z takich prac opisuje zastosowanie tych miar jako lepszą metodę niż TMFR (link TUTAJ). Skumulowany współczynnik dzietności to miara, która określa, ile dzieci średnio urodziłaby kobieta w ciągu swojego życia, jeśli w każdym roku jej okresu rozrodczego (15-49 lat) rodziłaby z taką samą częstotliwością, jaka występuje w danym roku, dla którego obliczany jest współczynnik. Innymi słowy, jest to suma cząstkowych współczynników płodności dla wszystkich grup wiekowych w badanym okresie. Wystarczy więc np. co rok badać stan matrymonialny związku i płodność, by takie cząstkowe wyniki pokazały zarówno płodność, jak i zmienny stan matrymonialny. Przyjęty okres roczny nie wydaje się doskonały, ale zdecydowanie lepszy niż np. 10 lat od spisu do spisu powszechnego.
Wspomniana praca pokazuje takie badania dla kanadyjskiego Quebec oraz prowincji Ontario. Quebec jest tu przykładem nowoczesnego miasta, podczas gdy Ontario bardziej trzyma się tradycji. Na początek: jak wygląda tam stan matrymonialny wg wieku:
Kohabitacja, czyli związki pozamałżeńskie, w Quebec (górne wykresy) jest znacznie częstsza niż w Ontario, a zaraz tam jest wyższa akceptacja wolnych związków. Dawniej jednak w obu przypadkach była rzadka. Zmiana toczy się stosunkowo niedawno.Co jeszcze zaobserwowano? O ile ostatecznie, jak dotąd, najwyższe TFR należy do małżeństw, to w młodym wieku w pewnym okresie przewagę zyskują związki kohabitacyjne tak jak w badaniu w USA i tak jak we wspomnianej zależności między wiekiem pierwszego porodu a biologią. I co ciekawe, w Quebec ta zależność była przejściowa w czasie objętym badaniem.
Nie oznacza to jednak ostatecznego zwycięstwa małżeńskiej płodności nad kohabitacją. Ta w Quebec stała się po prostu częstsza i można mówić o powielaniu wzorców odnośnie dzieci w obu kierunkach. Zarazem, absolutnie wykluczony jest jakikolwiek ostracyzm czy niechęć, bo najwięcej dzieci w Quebec pojawia się w kohabitacji. Istnieje nawet grupa porodów bez żadnej relacji.
Czyli tak, lepiej mieć kogoś do związku, niż nie mieć. Tam, gdzie to jest akceptowane, lepiej mieć kohabitację i dziecko niż odwlekać dziecko do późnego małżeństwa. Ale ciągle w wielu kulturach lepiej mieć docelowo małżeństwo, jako uwieńczenie trwałości związku, zapewnienie mu różnych praw i drogi do kolejnych urodzeń. Nie jest to jednak regułą.
Bardzo podobne obserwacje daje inna praca na danych z Ameryki Łacińskiej. Rola małżeństwa w dzietności zmienia się i wraz ze zmianą wzorców spada, szczególnie w okresie młodości. Poniżej kilka wykresów "wkład w TFR- wiek" z tej pracy, obfitującej w liczne i rozległe porównania (czerwona linia - małżeństwa, niebieska - kohabitacja, biała - brak związku)
Jak widzicie, kohabitacja w niektórych krajach zaczęła wnosić do TFR znacznie więcej niż ta ze związków matrymonialnych. Co więcej, zespół autorski zauważa, że płodność coraz częściej dotyczy matek niebędących w żadnym związku. To zaskakująca dla badaczy sytuacja, którą warto dalej obserwować. Konserwatyści, nie będzie wam lekko.
Mój osobisty wniosek z tych rewelacji jest taki, że w naukach społecznych nie ma niczego stałego, warto dalej obserwować zmiany i rozwój wiedzy teoretycznej na temat płodności. Wszystko to dzieje się "na żywo", zmiany przebiegają na naszych oczach, a te tymczasem dosyć często pozostają zamknięte na tę nową wiedzę. Zachęcam do dalszego odkrywania prac naukowych w tym temacie i dzielenia się nimi na Twitterze oraz w komentarzach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz