Z dużym zainteresowaniem podszedłem do nowej lektury autorstwa reporterki Olgi Gitkiewicz, po wcześniejszym zaliczeniu "Zapaści" Marka Szymaniaka, gdzie problem wykluczenia transportowego także się przewijał. Wreszcie pozycja popularyzująca ważki problem społeczny! Zachęcimy mnie również błyskotliwe opisy książki wydanej w 2019 roku:
Gdyby Maria Antonina żyła w Polsce w pierwszej dekadzie XXI wieku, doradziłaby: "Nie mają transportu publicznego? Niech jeżdżą samochodami".
Jakże celne, patrząc na naszą nowoczesną historię, prawda? Okładka przedstawia opuszczony, starego typu przystanek autobusowy z dachem z blachy falistej, i z miejsca dodaje atmosfery pustki i grozy. Autorem zdjęcia jest Filip Springer, również reporter, który, jak Szymaniak, ma na koncie książkę o "mniejszych miastach". Na odwrocie oczy przykuwa zdanie o wykluczeniu transportowym 14 milionów osób. Chodzi o mieszkańców gmin, w których nie ma ani kolejowego, ani autobusowego transportu publicznego.
Pierwszy rozdział przenosi nas do USA, by opowiedzieć o podstępnych sposobach przemysłu samochodowego, który wypierał transport publiczny, i o tym, jakie były tego skutki. To wstęp, po którym już przenosimy się do Polski, by poznać siłę uzależnienia od samochodu i skutki tego uzależnienia. Przeplatają się tu historie opowiadane z przeszłości z wypowiedziami spotkanych osób i własnymi relacjami, gdyż autorka pisząc książkę dwa lata, dużo podróżowała. Powoli przekonuje o tym, że postawienie na transport osobisty wpłynęło na problemy transportu ogółem i zapaść transportu publicznego. Przy czym ten pierwszy generuje nowe problemy, które mógłby rozwiązać drugi.
Wykluczenie to nie tylko brak całkowity transportu, ale i jego poważne ograniczenie. Bo co to za transport, co jeździ dwa razy na dzień i tylko do piątku? Problem transportu z małych miejscowości jest dyskryminujący, uderza głównie w dwie grupy: dzieci — uczniów i seniorów, a wśród nich są to głównie kobiety. Bez dojazdu to prawo jazdy i auto są artykułami pierwszej potrzeby, a wykluczenie transportowe może skutkować wykluczeniem w nauce, zdrowiu czy rozwoju osobistym. Tylko czy tak musi być i być powinno? Wiemy, że nie, bo ani dzieci nie będą mieć prawa jazdy, ani społeczeństwo nie młodnieje. I tu jest sedno problemu i zarazem wielka wartość w pokazaniu go czytelnikom.
Opowieść przechodzi do zanikających połączeń PKS i pojawiających się busów prywatnych, które to jednak często są biedatransportem, poniżej standardów, zawodnym i zdanym na łaskę przewoźnika. Bardzo celna jest tu uwaga o politykach, którzy najczęściej z transportu publicznego rezygnują. Skoro tak, to dlaczego miałoby im na nim zależeć? Pojawiają się i problemy prawno-ustawowe.
Jednym z kluczowych organów polskiej legislacji jest kolano. Na kolanie ustawi się pisze i kolanem przepycha przez Sejm.
I tu płynnie przechodzimy do PKP i problemów kolei, które na brak upolitycznienia także nie narzekają. W kolejnych historiach poznajemy ludzi kolei, złożoność działania PKP, problemy organizacyjne i wyzwania historyczne i współczesne, jak z połączeniem Lubin-Legnica i protestami pominiętych mieszkańców innych stacji. Kolej ma być szybka czy powszechna? Jak ma wyglądać komunikacja z pasażerami?
Gdy pięćdziesiąty raz słyszysz, że za utrudnienia, opóźnienia, cokolwiek, przepraszamy, to jakby ci ktoś w pysk dał.
Reporterka pokazuje problemy, a nie rozwiązania, i w głowie czytelnika one się piętrzą. Poznajemy historię szynobusów, problemy Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego, wiele historii osobistych, historię połączenia sponsorowanego przez zakład zależny od IKEA i tego, jak zanikają połączenia, a dworce zamierają.
Część "kolejowa" książki jest znacznie dłuższa od "drogowej" i poprzetykana tyloma wątkami i informacjami, że jako czytelnik się tym zmęczyłem i straciłem poczucie, które są ważniejsze, które poboczne. Jest ich dużo i razem nie tworzą fabuły, która się zazębia. Choć od czasu do czasu padają liczby, to nie ma tu statystyk tym bardziej, że problemów wykluczenia transportowego praktycznie się nie mierzy. Bo czy miarą może być tu opóźnienie? Część kolejową kończy rozdział-fantazja o "Upadku cesarstwa Pekap", która jest niczym innym tylko humorystycznym podsumowaniem problemów, jakie grożą końcem PKP.
Muszę wspomnieć, że ujęła mnie forma snucia opowieści, która ma gdzieniegdzie niemal swój poetycki charakter, czasem stanowi go cytat, czasem luźne skojarzenie czy ujęcie problemu, lub krótki rozdział-przerywnik niczym złota myśl. Bardzo lubię tworzenie klimatu i tu on pasuje do narracji książki z drogi. Jest też wiele złotych myśli, które można cytować, by zachęcać do tej lektury.
Ale są rzeczy, które podobały mi się mniej. Trudno od każdego reportażu wymagać statystyk i rozbicia w punkty problemu, szczególnie że państwo abdykowało z mierzenia go. Jednak przydałoby się więcej równowagi w tym, by przekazać, co jest istotne i w tym, co dalej.
Bo oprócz kwestii splątania wielu wątków kolejowych inny mój zarzut odnosi się do tego, że w całej książce jasnych punktów, dających nadzieję na poprawę, jest mało. Jest przykład Czech, gdzie transport działa regularniej, jest wskazanie na rolę internetowych aplikacji, marzenia o doświadczeniu Niemczech, gdzie mało zamieszkane obszary próbuje się skomunikować taksówkami w funkcji autobusu. Brakuje mi wskazania tego, że samochody osobiste stały się marzeniem w Polsce z powodu wykluczenia transportowego i marzeń o podróży, a nie z powodu ostrej konkurencji. Brakuje w opowieści poważnych konkurentów dla publicznych usług jak przewozy Flixbus czy Bolt, którzy wpłynęli na dostępność transportu. Nie ma mowy o robotaxi, elektrycznych rowerach (choć są rowery, kopenhagizacja), co prawda rok wydania usprawiedliwia częściowo autorkę, ale miałem tu niedosyt snucia wizji przyszłości innej niż katastrofalna. A przecież jako kraj bogacimy się i stać nas i na więcej aut, i na inwestycje. Dlaczego końcowym akcentem ma być upadek, a nie wzorce sukcesu?
Korzystając z okazji, spytałem o to na jednym ze spotkań autorskich. Pisarze takie spotkania miewają (można zdobyć autograf!) z szerszym lub węższym audytorium. W odpowiedzi Olga przyznała, że widzi takie nadzieje raczej w działaniach samorządowych i działaniach nowoczesnych polityków, rozwiązaniach społecznych, niźli w działaniach korporacji. Jako przykłady podała zmiany w gminie Końskie i działania P. Matysiak. Korporacje szukają zysku na problemach, tworząc niekoniecznie udane rozwiązania, jak hulajnogi elektryczne zawalające miasta. Przyznała też, że w części regionów koleje poprawiły swoje funkcjonowanie, w tym i koleje dolnośląskie, co oznacza, że państwo Pekap tak łatwo nie upadnie. Odczytuję to jako zmianę zdania i wycofanie czarnej wizji. Ale jestem też przekonany, że autorka nie wierzy w technologiczne rozwiązanie problemów transportu ogółem, ani w sens zielonej transformacji, raczej wyrażała obawy, że wzmocni ona wykluczenie np. wysokim kosztem autobusów.
Na pewno jest jeszcze dużo rzeczy, które trzeba zmienić na lepsze, i nadal są ryzyka, że wykluczenie dotknie wiele osób, np. wskutek utraty zdrowia i zaniku transportu publicznego. Warto też zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo uzależniło nas posiadanie auta. Dlatego polecam książkę i śledzenie rozwoju transportu ogółem, bo obok ubóstwa energetycznego transport to drugi słabo opanowany problem regionów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz