29 stycznia 2022

Narodowy Spis Powszechny 2021 - są wstępne wyniki i pierwsze wątpliwości

 GUS opublikował pierwsze, wstępne wyniki spisu powszechnego: jest nas 38 179,8 tys. osób! To o 332 tys. mniej niż w spisie z 2011 r. Przynajmniej o tyle mniej jest nas oficjalnie, do czego zaraz wrócę. A jakie dane jeszcze poznaliśmy?

Kobiet jest 51,6%, czy o ponad 1,2 mln więcej, niż mężczyzn. Mieszkań jest o 1,7 mln więcej niż w 2011 roku, czyli teraz jest ich 15,2 mln. Siłą rzeczy rośnie więc powierzchnia przypadająca na mieszkańca: 29,37 m2. Nie zdziwiłbym się, gdyby dalsze dane pokazały, że więcej osób ma dwa mieszkania, niż nie ma żadnego. Produkcja budowlana była w ostatnich latach tak duża, że można mówić nie tyle o brakujących mieszkaniach, co źle ulokowanych.

Najciekawszą zmianą jest zmiana struktury ludności w grupach wiekowych. W wieku poprodukcyjnym w 2011 r. było 16,9% ludności, a teraz jest to 21,8%. Dzieci  (0‒17 lat) to 18,2%, a dawniej 18,7%.

Szczególnie liczba osób w wieku emerytalnym powinna nas martwić. Załóżmy, że grupa ta ma medianę wieku rzędu 70 lat. Dla takiego wieku trwanie życia to było 177 miesięcy w 2019 roku. Stąd łatwo skalkulować, że śmiertelność tylko w tej grupie przełoży się na 1,48% zgonów w populacji rocznie i to bez pandemii. To 560 tys. osób. Tylko od dokładnej struktury wieku będzie zależeć, kiedy się to stanie. Przy obecnym stanie służby zdrowia i rosnącym obciążeniu demograficznym trudno być tu optymistą.

Wyniki spisu ogłoszono na konferencji:

W powyższym wideo polecam obejrzenie profesora Szukalskiego, który prezentował wyzwania demograficzne (od ok. 48 minuty). Pomimo obecności głowy państwa i polityków rządowych miał odwagę wskazać błędy, w tym zaniedbanie ochrony zdrowia widoczne jako spadek długości życia. Wskazał też istotne ryzyka demograficzne stojące przed Polską i rozterki nad ich przełamaniem. Tam pada wiele niewygodnych słów, nawet na przekór wynikowi spisu.

No właśnie, czy coś się stało przez te 10 lat, by czuć zaniepokojenie akurat teraz? Jeśli porównać liczbę ludności ze spisu, która referencyjnie dotyczy marca 2021, do wyliczeń wg rejestrów na koniec grudnia 2020, to różnica wynosi 65 tysięcy osób, czyli niemal w punkt się zgadza (różnica rzędu 0,16%). W kraju, gdzie występowała liczna imigracja, a wcześniej emigracja, tak wszystko się pięknie układa? Dla porównania, spis Bułgarii pokazał ubytek 400 tys. osób (-5,8%), w Chorwacji 150 tys. osób (-3,7%). Cud precyzji czy zamykanie oczu?

Odpowiedź na to pytanie kryje się w definicji ludności. Jak czytamy w dokumencie metodologii:

Kategoria ludności według definicji krajowej. W kategorii tej są ujmowani stali mieszkańcy Polski, w tym osoby, które przebywają czasowo za granicą (bez względu na okres przebywania), ale zachowały stałe zameldowanie w Polsce, nie są natomiast ujmowani imigranci przebywający w Polsce czasowo.

Czyli nasi rodacy, którzy wyjechali lata temu i bywają w domu na święta, są zameldowani i dalej są liczeni. A Ukraińcy, pracujący 10 miesięcy w roku, ale nie zameldowani czy nie zdecydowani na stały pobyt - nie są. Ci, co wyjechali do stolicy, dalej mogą być liczeni w rodzinnym mieście. Spis nie pokazał jednej z najistotniejszych rzeczy: realnej migracji i co za tym idzie, liczby ludności ani w kraju, ani w gminie. Ba, może pokazać, że w dużych miastach są nadmiarowe mieszkania, a w małych ich brakuje :-)

Czy to ważne? Po co ten spis? Już w dokumentach spisu czytamy o jego celach, a są to m. in. "zebranie informacji niezbędnych do realizacji zobowiązań międzynarodowych Polski wobec Unii Europejskiej oraz ONZ". Liczba ludności ma znaczenie dla takich celów jak określenie liczby głosów na forum UE, wyliczenie zamożności regionów UE, dochodów gmin, dotacji, które czasami wyliczane są per capita, określenie okręgów wyborczych, dotacji dla gmin i powiatów (janosikowe). Możecie sobie łatwo wyobrazić, jak wielu politykom jakiekolwiek zmiany w tych obszarach nie pasują. Np. odjęcie mandatów w regionach, gdzie wysokie poparcie miała partia rządząca może oznaczać porażkę w kolejnych wyborach. Mało liczna gmina to mniej etatów radnych. Z kolei brak dotacji to załamanie inwestycji w regionie. Więc co może zrobić w tej sytuacji państwowy GUS? Pokazać: Polacy, nic się nie stało! Jest sukces!

A konsekwencje nie kończą się na polityce. Niepoprawne dane to niepoprawnie wyliczone współczynniki takie jak TFR, bo paradoksalnie, choć liczymy emigrantów, nieobecnych w domach, to ich dzieci urodzonych za granicą (i nie zawsze meldowanych) już nie. Niepoprawne dane to nietrafione inwestycje, błędne decyzje, fałszywe strachy i nadzieje, utracone szanse. Źle ulokowane usługi publiczne, być może niepotrzebne dramaty związane z ich brakiem. Spis ma dostarczać dość szczegółowych danych społecznych, by wspomóc decyzje dotyczące rodziny, transportu, infrastruktury i wiele innych.

A są i implikacje międzynarodowe wykraczające poza UE. Kraje słabe demograficznie mogą być obiektami ataku, gospodarczego lub militarnego, bo dane są niejako papierkiem lakmusowym stanu kraju. Czy można więc się dziwić, że są kraje ukrywające liczby, jak niedawno Turcja, która nie podała liczby zgonów, albo Chiny, które wskazywały przez lata podejrzanie dużo urodzeń?

Bardzo możliwe więc, że wojna informacyjna dotknie demografię i  wkroczy ona w dziwny czas, gdzie dane będą pokazywały "martwe dusze". Z tym większym zainteresowaniem będę śledził dane bieżące o urodzeniach i zgonach oraz przyglądał się demograficznym zjawiskom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz