5 kwietnia 2019

Dlaczego nauczyciele strajkują?

W przededniu strajku w social mediach przetacza się dyskusja o nauczycielach, nie brakuje słów krytyki i braku zrozumienia. Nauczyciele żądają podwyżek płac, ale nie można na to żądanie patrzeć tylko z perspektywy wysokich wymagań finansowych. Mogę coś na ten temat powiedzieć, bo znam to środowisko. Za strajkiem stoi poczucie krzywdy.

Obecnie początkujący nauczyciel bez przygotowania pedagogicznego i studiów może zarabiać poniżej minimalnej krajowej. Tylko ułamek doświadczonych wieloletnich nauczycieli dyplomowanych, otrzymujących dodatki, osiąga średnią krajową. Ten pułap na starcie kariery nauczyciela wydaje się niemal nieosiągalny, patrząc z perspektywy włożonego wysiłku. Praca nauczyciela nie jest poprawnie wyceniana, bardzo słabo premiuje się osiągnięcia, wyniki w nauczaniu. Tu nie ma cen rynkowych, bo głównym pracodawcą jest państwo, szkoły prywatne to niewielki odsetek całości. A tymczasem płace szerokiego rynku rosną, wspierane przez rosnącą płacę minimalną i programy socjalne jak 500+.

Państwo jest beneficjentem wzrostu płac w wielonasób: ściąga więcej podatku PIT, korzysta na konsumpcji, rosną wpływy ZUS. Z drugiej strony, państwo jest pracodawcą budżetówki. Już rok temu we znaki dawały się wakaty i protesty policjantów, i ich żądania spełniono. Protestowały i jeszcze zapewne dalej będą protestować pielęgniarki, których w służbie zdrowia brakuje tak drastycznie, że zamykane są szpitalne oddziały. Sytuacja w państwowej służbie zdrowia jest napięta i nie ma jaskółek poprawy. Państwo po prostu nie chce płacić ludziom stawek rynkowych, a chce korzystać na wzroście płac. Mieć ciastko i zjeść ciastko. Wzrost płac w budżetówce jest nieuchronną konsekwencją ogólnego wzrostu i nie branie go pod uwagę w finansach jest karygodnym błędem. A wmawianie społeczeństwu, że takie żądania są wrogie, to działanie iście w stylu propagandy totalitarnej. Przy utrzymaniu takiej sytuacji jakość usług państwa będzie spadać na dno.

A teraz pora na nauczycieli. Wg GUS nauczycieli jest niemal pół miliona. Ta ilość oznacza, że każda podwyżka jest bolesna dla budżetu i od lat próbuje się prawa nauczycieli ograniczyć. Słabe płace w zawodzie sprawiają, że mit pewnego zatrudnienia i pokusa benefitów jak wakacje nie wystarcza. Rynek pracy można postrzegać jako wiele mikro-rynków poszczególnych zawodów. Każda osoba może wybrać zawód, do którego ma predyspozycje, ale nie jest skazana na wyłącznie jeden. Dobry matematyk może zostać programistą (ba, nawet filozof!), anglista - tłumaczem przysięgłym itd. Można powiedzieć, że rynek pozwala na substytucję niektórych specjalistów innymi. Osoby, które związały się z zawodem nauczyciela wiele lat temu mają ten wybór ograniczony. Teraz mogą mieć uzasadniony żal, że podbija się płace minimalne ogółowi, a im daje mniej.

Propozycje rządowe, by zwiększyć pensum nauczycieli o 33%, jednocześnie wskazując wyższe kwoty, wydają mi się zwykłym kiwaniem przez cwaniaczka. Nie da się bowiem podnieść pensum bez podnoszenia ilości godzin pracy (jak się deklaruje), bo narzucono nauczycielom zbyt wiele obowiązków. Co prawda część nauczycieli jest na tyle dobrze zorganizowanych, że pracuje ponad etat, by zarobić więcej, ale dla wielu jest to wysiłek na dłuższą metę nie do przyjęcia. Czasem łączą części etatu w paru szkołach, nawet na rożnych poziomach, jak do tego dołożyć 33%?Skutkiem ubocznym podniesienia pensum byłaby adekwatna redukcja etatów - kto się na tyle zgodzi? Do tego rządowe obietnice są gruszkami na wierzbie - rozłożone na wiele lat w przód.

Dodajmy do tego tło. TVP na prawo i lewo trąbi o sukcesach finansowych. Miliardy, dziesiątki miliardów zysku. Rozdawanie 500+ każdemu dziecku i 1000 emerytowi. I w tej sytuacji ma nie być żądań płacowych? Gdy byle menel może otrzymywać z budżetu pięćsetek tyle, co nauczyciel? To jest jawna kpina z odpowiedzialnego zawodu i proszenie się o dalsze kłopoty jak np. kolejne żądania i obniżenie poziomu nauczania. Nie można robić wyjątków we wzroście wynagrodzeń, bo to się skończy katastrofą, na którą budżetu na pewno nie stać. Mimo to jest parcie właśnie w takim kierunku: rozdawnictwo i niechęć płacenia za pracę.

Na Twitterze jedna z osób, którą obserwuję, @Wad_emecum, słusznie zauważył, że nauczyciele powinni wywalczyć sobie przede wszystkim indeksacje płac w oparciu o średnią czy płacę minimalną. Rządowa propozycja rozłożona na lata może nawet nie rekompensować obecnego i przyszłego wzrostu płac. Ponadto uważam, że czas poluzować siatkę płac w zawodzie nauczyciela tak, by stał się konkurencyjny w stosunku do zawodów pokrewnych w poszczególnych przedmiotach nauczania. Kto zatrudni się jako nauczyciel informatyki, mając szansę na lepsze zarobki w firmach IT? Jak na niskich płacach nauczycieli wyjdą nasze dzieci, gdy jakość szkół adekwatnie spadnie? Jak to się ma do równych szans dzieci i prawa do edukacji?

7 komentarzy:

  1. W punkt są Twoje uwagi zawarte w tym wpisie. Podpisuję się pod tym, co napisałeś, rękami i nogami! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pochwała od blogerki wysokiej klasy liczona jest podwójnie, dzięki.

      Usuń
  2. Kiepski nauczyciel zarobi (w przeliczeniu na 1 pelny etat) więcej niż jako kiepski programista - kiepski zawsze będzie kiepskim. Dobry nauczyciel zarobi znacznie więcej niż dobry programista, a zarobki najlepszych nie są do niczego porównywalne, bo lecą w kosmos (np właściciel comarchu: nauczyciel i programista jedocześnie).
    Proszę więc skończyć to biadolenie: płaca jest jest za pracę, nagroda za sukces, a za siedzenie na stołku najwyżej zapomoga ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że to nieprawda. Początkujący programista zarabia więcej niż nauczyciel, nawet dobry. A przyklad Comarchu to w ogóle od czapy.

      Usuń
  3. Alu, nie wiem ile Ty im płacisz, a tak się składa, ze zatrudniam początkujących programistów i za 40 godzin pracy przed ekranem, minus 20 minut przerwy śniadaniowej dziennie zarabiają 2,3 - 3tys netto miesięcznie. Wychodzi jakieś 14,5 - 17,5 netto / godzinę. Ale nie są kiepscy, tylko początkujący, kiepscy nie dostają takich warunków, przychodzą na staże za grosze i dorabiają w pubie wieczorami.
    Nauczyciel - zapisane w prawie - 3 045 brutto= ok 2 188 netto za 18 x 45 minut tygodniowo = ok 14 godzin. Dołóżmy do tego średnio drugie tyle na przygotowanie się i sprawdzenie prac kontrolnych = 28. To już daje ok 17,7 pln/h a gdy uwzględnimy o ok 6 tygodni dłuższy płatny urlop - wychodzi ponad 20 pln/h, dla każdego początkującego nauczyciela. Potem ta kwota tylko rośnie - docelowo o 184% (do niedawna potrzebne było na to 10 lat, teraz ponoć 15). A to nadal czasowo praca na pół gwizdka, dla kiepskich, chyba że po pracy, czyli np. od południa pójdą do prywatnej uczelni za rogiem i dodatkowo wezmą 2 takie państwowe pensje za pracę do wymiaru godzin programisty.
    Czy to błędne myślenie? A może zwyczajnie niewygodne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 tys. netto to dla młodego nauczyciela olbrzymia kwota. To, co podajesz brutto, to kwota bazowa. Większość szkół płaci płace minimalne zgodnie z tabelką stąd: https://gratka.pl/regiopraca/portal/rynek-pracy/zarobki/minimalne-i-srednie-wynagrodzenie-nauczycieli-w-2019-roku-netto-brutto-podwyzki - nauczyciel stażysta bez przygotowania pedagogicznego nie zarabia nawet minimalnej krajowej. Kontraktowy nie wyciągnie 2k na rękę, więc o czym mowa ?? Natomiast Twoje przeliczanie urlopu, godzin to cyrkowe akrobacje. Nauczyciele ani tych godzin tak nie sprzedadzą, ani urlopu, który nota bene nie podlega prawu pracy, bo nie można go ani przenieść, ani wziąć na żądanie. Nie masz pojęcia o obowiązkach nauczyciela poza uczniami. Prywatnie uczelnie za rogiem? Gdzie ty żyjesz... Która uczelnia przyjmie nauczyciela np. z podstawówki do pracy. To nie tylko błędne myślenie, to wręcz nierealne.

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń