Wiele głosów na TT skrytykowało te obietnice jako kiełbasę wyborczą, olbrzymi koszt bez przełożenia na demografię oraz jako duże ryzyko w przyszłości odnośnie zadłużenia kraju. Zasadniczo zgadzam się z tymi argumentami, ale chce skupić się tylko na dyskusji jednej kwestii: czy wydatki te wydrenują budżet?
Dotychczasowe finansowanie 500+ pokazuje, że rząd jest w stanie skutecznie wykorzystać sytuację rynkową dla finansowania budżetu. Mam tu na myśli głównie wykorzystanie rynku pracy i demograficznego dołka. w sytuacji braku pracowników programy socjalne okazały się lewarem, który przyspieszył zmiany rynkowe, dając alternatywę utrzymania, a przede wszystkim wsparł rosnące płace minimalne. Wzrost tych płac to wzrost składek ZUS, podatków, większa konsumpcja - taki dopalacz obiegu pieniądza. Na razie trendy na rynku pracy utrzymują się, mamy rynek pracownika, wspomagają to procesy demograficzne, a otwarcie granic przez Niemcy dla pracowników z Ukrainy mogą jeszcze tu zwiększyć niedobory. Sytuacja ta jest kontrolowana przez rząd - wystarczy mniej lub więcej zezwoleń na pracę dla obcokrajowców.
Co do zmniejszenia luki podatkowej sądzę, że udało się to częściowo, natomiast medialny szum jest o wiele większy, niż rzeczywiste sukcesy. Na dobrą miarę nie ma wyliczeń, które by je potwierdzały w konkretnych liczbach.
Kolejny istotny aspekt - program nie rusza od początku roku, tylko od środka, a to oznacza niższe koszty w pierwszym roku. I choć obiecano emerytom pieniądze, to będzie to znowu kolejny dopalacz. emeryci bowiem mają mnóstwo potrzeb, szansa, że wydadzą szybko pieniądze, a te wrócą do SP jako podatki, jest olbrzymia. Być może delikatnie wydatki ogółem wpłyną na inflację, ale tu znowu żywsze są obawy przed deflacją. Dlaczego deflacja? Mniej konsumentów (demografia), mniej zakupów - to prosta droga do deflacji.
W tym roku dodatkowo można spodziewać się wpływów z NBP na poziomie ok. 7 mld zł. Ta kwota spokojnie sfinansuje potrzeby emerytów. Program PiS obejmuje też stymulację dla młodych pracowników , uważam, że ważne jest pobudzenie kreatywności i obecności na rynku ludzi młodych. Natomiast obietnicę, by podnieść progi kosztów pracy, odbieram raczej jako korektę.
Można również spodziewać też cichego zwiększania np. podatku od nieruchomości czy opłat miejskich, powolnego przekładania realnych kosztów prądu itd. Jedna ręka daje, druga zabiera - z tym, że grupa, której daje, nie jest identyczna z grupą, której zabiera. Jest to ukryta forma transferu majątku. Na celowniku na pewno są przedsiębiorcy, i odbieram to negatywnie. Dalej brakuje też zachęt dla naukowców, dla inwestycji zagranicznych, a to utrudnia ekspansję na zewnątrz.
W kolejnym roku część kasy wróci jako podatki, można oczekiwać znowu wzrostu PKB. Część długu sfinansuje się obligacjami, które ciągle mają wzięcie. Socjalne lewarowanie ma jednak swoje ryzyka.
Jak dotąd rząd skutecznie opóźniał podwyżki w budżetówce, worek jednak się powoli rozwiązuje i koszty nieubłaganie rosną. Ludzie nie chcą pracować na rządowej posadzie za najniższe stawki, skoro rynek daje więcej, a i socjal ich osłania. Za kilka lat spadek liczby konsumentów może zredukować też popyt na pracowników, i proces lewarowania straci sens.
Zauważalna jest również utrata siły złotego - kurs EUR przez rok nie spadł poniżej 4,25 ani na chwilę, wysoka jest też cena dolara, który odpływa z kraju. Istnieje ryzyko dalszego osłabienia złotówki, partia rządząca chętnie gra tą kartą, a każda dekoniunktura na Zachodzie mogłaby szarpnąć eksportem z Polski. Znowu rośnie też zadłużenie. Taka sytuacja jest niebezpieczna w długim terminie, jednak uważam, że za wcześnie jest wyrokować, czy ryzyko na miarę Włoch albo Wenezueli się zrealizuje - znamy jedynie część planów i zachodzących zmian. Czy Polacy sensownie zainwestują otrzymane pieniądze, czy skonsumują na zachcianki? W odpowiedzi kryje się los budżetu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz