Od pewnego czasu wspominam o swoim zainteresowaniu obligacjami. Dziś kilka słów o inwestycji, której... nie będzie. Chodzi o obligacje spółki Braster, planującej podbić rynek badań piersi pod kątem raka. Nowatorski produkt wzbudza dużo emocji i pobudza wyobraźnię. Niestety, nie jest to 100% pewniak. Mógłbym wymienić wiele powodów, dla których nie kupię Braster-a, szeroko reklamowanego w sieci. Ale wystarczy jeden dobry powód. Oto on:
Braster to młoda spółka, której istnienie zależy od sukcesu produktu, którego jeszcze nie wprowadziła na rynek. Produkt ten może być sukcesem, ale może też przegrać z konkurencją. A to oznacza wysokie ryzyko. Premia za to ryzyko nie jest adekwatna.
Tak wysokie ryzyko w przypadku obligacji nie odpowiada mi. Biorę też pod uwagę okres obligacji i siłę marki, możliwości spółki. Biorę pod uwagę swój portfel - na dodatkowe ryzyko nie ma w nim już miejsca. Biorę pod uwagę inne debiuty na Catalyst, które pomimo nadziei kończyły się zbyt często niepowodzeniem. Wolę spółki z historią, niż bez niej. Takie mam doświadczenie z rynku długu: lepszy dłużnik sprawdzony niż nowy.
Przy okazji zdradzę zasady, jakie stosuję w budowie portfela obligacji. Dla spółek, które uważam za spółki niskiego ryzyka, przeznaczam do 10% portfela. Dla spółek o średnim ryzyku (a to oznacza ciągle duże firmy o sporym doświadczeniu, zyskowne, ale np. narażone na dekoniunkturę) przeznaczam do 5% portfela. Dla mniejszych spółek o podobnym profilu stosuję ograniczenie do 4%. Dla spółek o podwyższonym ryzyku, ale dającym wciąż nadzieję na spłatę przeznaczam od 1 do 2 % portfela, przy czym wszystkie pozycje tej grupy nie zajmują więcej niż 5%. Zdarzają mi się drobne odstępstwa od tych zasad, ale nigdy nie dotyczące ostatniej grupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz