Moja szklana kula jest z innego materiału, prorokuję rzadko i gdzie mi się tam mierzyć do Wojtka. Ale zdanie mam inne, bo naczytałem się prognoz GUS.
Z tychże prognoz wynika, że będziemy się mierzyć z odpływem pracowników jeszcze po roku 2020, i będą to niebagatelne ubytki rzędu 200 tys. osób rocznie z grupy wieku produkcyjnego. Ten proces ubywania pracowników już się toczy i łącząc z innymi czynnikami (wyjazdy, rozwój kraju) tworzą rynek pracownika. Dzięki temu zjawisku mamy wzrost płac (i podatków od płac), jeszcze jako taki wzrost PKB i popytu. To przeciwwaga do demograficznego tornada, dzięki której deflacja jest jeszcze znośna, a w niektórych branżach ceny rosną.
A tornado będzie szaleć coraz mocniej i nie widać końca tej tendencji. Z prognoz GUS szacuję, że po roku 2020 trend nabierze siły (ubywa po 100 tys. osób rocznie) i już ok. roku 2025 będzie silniejszy, niż odpływ pracowników. To znaczy pracowników będzie ubywać, ale konsumentów o wiele szybciej. To oznaczałoby koniec rynku pracownika - po co mi pracownik, jak nie mam klientów? Ten proces, gdy zacznie przeważać, zadecyduje o załamaniu gospodarczym: spadek popytu, spadek cen (kto niby i za co kupi?), posucha rynku budowlanego i nieruchomości ("po co mi mieszkanie, mam po rodzicach i dziadkach"). Nie wierzę, że PKB to wytrzyma i pozostanie na plusie. Potrzebny będzie cud.
Bliskość terminów 2020-2025 sprawia, że żaden program 500+ nie powstrzyma ani braku pracowników, ani fali depopulacji. GUS rozważa, co byłoby, gdyby dzietność zdecydowanie wzrosła - katastrofa w demografii byłaby, tyle że łagodniejsza. Prognoza GUS jest pesymistyczna, gdy porówna się dane rzeczywiste za lata 2015-2016 oraz prognozy Eurostatu i ONZ. Ale to nie zmienia trendu, tylko nieco łagodzi wyrok. Możliwe więc, że rynek pracownika potrwa nawet do końca wspomnianego okresu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz