W poprzednim wpisie zauważyłem, że TFI nie wyszły z akcji na szczycie hossy - prawdopodobnie za sprawą uczestników. Co sprawiło, że tak się stało?
Odpowiedzi trzeba szukać u samych poszkodowanych. Odbyłem kilka rozmów pytając: jak oceniali swoją inwestycję w fundusze akcji drobni ciułacze? Czy korzystali z wykresów, współczynników, doradców? Ci ostatni często pomagali wejść w inwestycje, a dalszy los nie zależał bynajmniej od RSI, MACD czy linii wsparcia. Zależał od stóp zwrotu.
Obserwowali notowania w prasie, telegazecie albo przez internet np. na bankierze. Z zadowoleniem patrzyli na wzrosty. I tu można nawet pochwalić - pozwalali zyskom rosnąć. Spadki, nawet ostre, ale w krótkim okresie tłumaczyli sobie korektą. To może być korekta, takich było wiele, a potem znowu w górę - wręcz okazja do dokupienia. Gorzej, gdy na czerwono wychodziły stopy zwrotu za 3, 6, a potem za 12 miesięcy. Za trzy - no to taka większa korekta. Zawahanie, tak tez bywało. Jak się domyślacie, oddanie pokaźnego zysku za 6 albo i 12 miesięcy to już nie była korekta. Było późno na wyjście i nie wszyscy wychodzili, idąc w zaparte, inni realizowali straty. Ale cierpliwość ma swoje granice. Moi rozmówcy kierowali się w w swoich decyzjach głównie tabelami pokazującymi wyniki funduszy za 3,6,12 miesięcy.
Nazwę zjawisku nadałem sam, być może ktoś spotkał inną - dajcie znać, Czytelnicy. Proszę zauważyć, że profesjonaliści realizują zysk szybciej - chronią kapitał przy objawach zmiany trendu takich jak silny spadek. Nawet, jeśli to tylko korekta. Bo czy to tylko korekta, można ocenić dopiero później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz