1. Sklep internetowy znajduje dostawców produktów - zwykle elektronicznie, na podstawie listy ofert. Towar jest następnie oferowany na stronie internetowwej
2. Klient wybiera towar i zamawia go, płaci.
3. W ramach transakcji, w tle, zlecenie klienta jest wysyłane do dostawcy i opłacane.
4. Dostawca wysyła towar wprost do klienta - bez udziału sklepu! Niepotrzebne są magazyny, wcześniejsze sprowadzenie towaru.
Dostawa jest tania i zwykle dokonywana z Chin, np. Aliexpress. Dlatego trwa bardzo długo, typowo miesiąc, dwa. Rolą sklepu w tym modelu jest ogarnięcie reklamacji i zadbanie o relację z klientem. To własnie powinna być najważniejsza zaleta sklepów w tym modelu, dodanie klientowi dodatkowych gwarancji związanych z dostarczeniem i funkcjonowaniem towaru.
Niestety, ta idea została zupełnie wypaczona przez szereg sklepów sprzedających tanie produkt, gdzie kwestie gwarancyjne nie mają wielkiego znaczenia. Ponadto w praktyce wiele sklepów prowadzonych jest przez parę osób, które nie są w stanie obsłużyć fal reklamacji po falach zamówień wielkości kilku - kilkunastu tysięcy sztuk. Na skutek tego reklamacje i relacje mogą kuleć.
Gorsze jest jednak to, że sklepy zaczęły stosować wysokie marże w połączeniu z promocjami, w których łudzą klientów taniością i jakością towaru, a ukrywając długi czas dostawy z Chin. Ten czas pojawia się w regulaminach, których z reguły klienci nie czytają. O zjawisku tym pisał już Antyweb oraz paru internautów, a ja dołączam do tej grupy. Promocje organizowane są na facebook, adresowane głównie do kobiet, a typowe jest oferowanie kodów obniżających cenę produktu do zera. Plus koszty wysyłki - rzędu 20 zł. Interes polega na tym, że wysyłany przedmiot nie jest zwykle wart nawet 10 zł. Klienci, znając poprzednią cenę produktu, wyobrażają sobie jednak, że oferowany przedmiot ma znaczną wartość, i to ich kusi do wzięcia udziału w promocji. Machają ręką na koszty wysyłki i zamawiają w owczym pędzie "darmowy" produkt.
Oto szczególnie bulwersujący przykład sprzed Nowego Roku. Firma z Rudy Śląskiej ogłasza promocję:
Zgłasza się do niej ponad 500 osób. Link w promocji prowadzi do oferty już bez logo Pandora w cenie 199zł - który to znak był nadużyty bez zgody firmy:
Podróbka stylu Pandora to domena wielu producentów. Bez problemu można znaleźć ten sam przedmiot w ofercie wielu sklepów na Aliexpress, np. tutaj albo tutaj. Ceny, na dziś, są poniżej 8 zł. Nie wątpię, że to właśnie taki przedmiot otrzymają klienci, którzy złożyli zamówienie, obrazy są identyczne. Firma wycofała swoją ofertę dopiero w reakcji oficjalnej na nadużycie logo firmy Pandora - wszelkie niekorzystne komentarze do wpisu FB internautów były kasowane na bieżąco. Takich "promocji" na fejsie jest mnóstwo, tak samo jak firm je stosujących.
Nie wszystkie sklepy dropshippingowe poniżają się do takiej formy promocji, nie mniej jednak wiele z nich wycenia sprzedawane przedmioty nawet setki procent powyżej ceny z Chin, gdzie nie są wiele warte. Często za ceną "polskiej firmy" nie idzie ani jakość obsługi, ani reklamacji czy gwarancji. Są to ceny po prostu nieadekwatne i niemoralne z punktu widzenia stosunków społecznych. Aby się przekonać o wartości produktów, proponuję nauczyć się wyszukiwania towaru z Aliexpress obrazem. Szukanie obrazem jest to opcja w przeglądarce Chrome. Jak z niej skorzystać, pokazuje poniższy film.
Skąd wiadomo, że dany sklep wykorzystuje dropshipping? Tu warto zajrzeć do sklepowego regulaminu. Często firma prowadząca sklep nazywa się w nim POŚREDNIKIEM, zaś na dostarczenie towaru daje sobie nawet 60 dni - a są takie, które dodają : ROBOCZYCH. W częsci regulaminów wprost pojawia się słowo dropshipping", ale nie jest to regułą. Zwykle nie ma opcji zakupu za pobraniem, koszty wysyłki są sztywne per przedmiot. Otrzymane produkty przychodzą prosto z Chin, o czym piszą potem zawiedzeni klienci na forach i na Facebooku.
Dlatego warto uważnie czytać regulamin sklepu, zapoznać się z opiniami o nim i świadomie wybrać między ofertami polskimi i chińskimi, albo z innych źródeł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz