24 stycznia 2015

Jeszcze o pomocy dla frankowiczów.

Banki polskie zaniepokoiły się wyraźnie sytuacją: wiele z nich zdecydowało się uwzględnić ujemny LIBOR CHF kosztem własnej marży. Ponadto obniżają spread walutowy kursów wykorzystywanych przy spłacie.

Co to oznacza w praktyce: oszczędność na racie z tytułu LIBOR - rzędu 0,8%. Z tytułu kursu: 1-2% w zależności od banku. Razem, powiedzmy, 2.5% mniej. Kurs franka wzrósł do PLN przez miesiąc 19%. Jednak inicjatywa banków wymaga docenienia - w 2011 r. działania były o wiele skromniejsze, o ile były.

Jak wspomniałem wcześniej, uważam, że za obecną sytuację powinien częściowo odpowiadać SNB jako bank, który zwiódł rynek swoją komunikacją i doprowadził do wielkiego szoku walutowego. Nie bez winy też były same banki, które nieprofesjonalnie informowały o ryzyku walutowym. Wyglądało to często tak: "Ma Pan do wyboru ratę w CHF lub PLN. Rata w CHF zależy od kursu. Aby zrównała się z ratą w PLN, kurs musiałby wynosić.. 3, 20 zł". Następowała rozmowa, że to bardzo mało prawdopodobne i bardziej prawdopodobny jest wzrost kursu do 2,40 zł. I właściwie to wszystko prawdziwe informacje, tylko że... PRAWDOPODOBIEŃSTWO ZDARZENIA ROŚNIE W CZASIE, ZAŚ PRAWDOPODOBIEŃSTWA WAHAŃ GIEŁDOWYCH JEST WIELOKROTNIE WYŻSZE NIŻ ZDARZEŃ NATURALNYCH. Gdyby w naturze występowały zdarzenia o tej sile co na giełdzie, to mielibyśmy co 7 lat wybuch wulkanu rujnujący całe kraje. A kredyt jest na 25 lat! Doradcy bankowi dla mas i ajenci sprzedając kredyty, jakich nie brakowało w 2008 roku, mieli o tym nikłe pojęcie. Bankom nie zależało na ich edukacji, a tylko na sprzedaży kredytów.

Pojawiają się też opinie i publikacje wskazujące argumenty w obronie frankowiczów zupełnie od czapy. Najbardziej denerwujące są te, które dotyczą rozdawania pieniędzy (np. przewalutowania poniżej ceny rynkowej), aby uniknąć obniżenia poziomu konsumpcji prywatnej. Drodzy czytelnicy, w ten sposób to każdemu można by dać pieniądze na rozwój konsumpcji, tylko że to oznacza automatycznie inflację. Gospodarka wymaga balansowania między wydatkami i wpływami; fala kredytów po roku 2004 doprowadziła do wzrostu cen i inflacji, gdyby nie to, złotówka byłaby w lepszej kondycji w kolejnych latach. W sprytniejszą polemikę wchodzą dziennikarze. Np. pan Warzecha dla wp.pl podaje porównanie do samochodu z niepewnymi częściami. Tylko że zapomina, że cały ruch drogowy jest obarczony ryzykiem, że są ubezpieczenia, i że nikt nie żałuje osób, które podejmują nadmierne ryzyko, albo nie ubezpieczają się. Krótko się rozprawię z innymi argumentami:
1. "Cwaniaczki chciały zarobić, to teraz mają" - znałem osobiście parę osób, które mocno pyszałkowato obnosiły się ze swoją inwestycją i super kredytem. Mimo to nie używam słowa cwaniak, bo co to za cwaniak, co ma kłopoty? Tu nikt nad nikim się nie pastwi ani nie napuszcza; to kwestia ponoszenia odpowiedzialności za swoje wybory. Czasem bolesnej.
2. "frankowi kredytobiorcy to w większości ludzie majętni, im się krzywda nie dzieje" Nikt tak nie twierdzi, że to tylko majętni, ale że są relatywnie bogatsi od wielu osób naprawdę wymagających pomocy. Wielu z nich zwiększyło dochody, bo to również grupa inteligentna, pracująca.
3. "Bank nie jest kasynem" Niby nie, ale jednak to banki są przedsionkami biur maklerskich i rynków walutowych, a tu wygrana dla niewtajemniczonych wydaje się podobną do kasyna. Ryzyko kursowe, na ślepo, na długi termin to igranie z losem. I to było wiadomo. Ludziom tłumaczono, czym jest ryzyko kursowe, choć zgadzam się, że za słabo pokazywano szansę na jego wystąpienie. Uważam, że doradca bankowy nie ma szans na sprawdzenie, co klient rozumie i jak zareaguje na ryzyko. Natomiast doradca powinien odradzić, nawet na piśmie, podejmowanie ryzyka, które dla klienta będzie nadmierne. Tylko że bank za to nie płaci mu... a szkoda. Doradcy profesjonalni jednak taką rolę spełniają.
4. "Państwo jest odpowiedzialne (KNB)." I tak, i nie. Państwo może narzucić czy ograniczyć ofertę banku. Tylko czy to jest korzystne dla klientów? Szukanie złotego środka jest długim procesem, jak pan Warzecha sam zauważa, nie mądrzeje się od razu. Ale uważam, że powinno dalej się udzielać kredytów w walutach obcych, pod warunkiem zdolności kredytowej np. x2 rata i LTV<50%. Gdyby kredyty walutowe były na stałym poziomie, to strumienie walut: pożyczone i zwrócone byłby zbliżone i szoki byłyby mniejsze.
5. To nie manipulacja - były pomysły "by pomagać kredytobiorcom z moich pieniędzy?!". Łatwo znaleźć pomysły PiS i innych, zmierzające do przewalutowania kredytów po jakimś wymyślonym niskim kursie. To się może stać tylko czyimś kosztem. I ten ktoś się upomni.
6. "Dlaczego im miałoby być lżej, skoro zarobili na swoich kredytach, a mnie z moim nikt nie pomagał?". Na każdym kredycie zarabia tylko i wyłącznie bank. Nieprawda. Bank stara się zarobić w każdych okolicznościach - minimalizuje ryzyko. Ale przypomnę, że ok. roku 2001 można było brać kredyty w CHF, frank po pewnym czasie spadał, zaś wartość nieruchomości po 2004 r. rosła. Osoby, które tak postąpiły, czuły się "zarobione" i niektóre z nich wzięły kolejny kredyt. Kredytobiorcy w PLN mogą czuć się źle traktowani: nie podjęli ryzyka kursowego, płacili więcej, by spać spokojniej, a teraz okazuje się, że nie mieli się czego bać!
7. Państwo powinno pomagać kredytobiorcom w potrzebie. Komuno wróć! w czystej formie. To znaczy tyle: nie musisz być odpowiedzialny, państwo myśli za ciebie, a ty bimbaj. Państwo powinno przeciwdziałać szokom rynkowym, powinno dawać edukację ekonomiczną, a nie finansować kredyty. Zgadzam się jednak, że rozwiązania systemowe są potrzebne.

To teraz moje porównanie: frankowicz jest jak osoba kupująca auto sprowadzone z zagranicy po trzecim właścicielu. Zaoszczędzi na początek, ale jeśli liczy na to, że bez ubezpieczenia i nakładów przejedzie kolejne 100 000 km to troszkę może się przeliczyć. I nie jest to kwestia wyłącznie winy autokomisu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz