Z raportu można odczytać interesujące dane, ale ich interpretacja nie jest jednoznaczna. Ciekawostką jest wzrost feminizacji - czyli na chłopa wypada więcej pań niż 9 lat temu. Większy jest odsetek osób w wieku poprodukcyjnym.
To, co najbardziej poruszyło komentatorów tego raportu, to różnica między rezydentami - czytaj: faktycznymi mieszkańcami - a osobami , które wyjechały poza kraj na rok lub dłużej. Wynosi ona ponad 1,1 mln osób. Nie widzę jednak powodu, ani by rozpaczać nad tym faktem, ani by interpretować go jako "zapaść". Te osoby w większości pracują za granicą i dzięki temu wiedzie im się lepiej niż w kraju. Na podstawie swojego otoczenia sądzę, że wiele z tych osób bywa w Polsce i jednak zamierza wrócić, wspiera swoje rodziny lub inwestuje. Mała część nie chce wracać lub uważa, że nie ma po co. To osoby, które osiągnęły istotny sukces, albo zawarły związek z obcokrajowcem i mają szanse na swoje lokum. Gros jednak takiej szansy nie ma i pracuje albo na raty kredytu spłacanego w Polsce, albo na pierwszy lokal, który kiedyś kupi: w kraju lub poza nim, ale raczej nie w miejscu pracy.
Milion emigrantów to osoby, które chcą poprawić swój los i zwykle udaje się im. Jednak po okresie aktywności zawodowej mało prawdopodobne, by było ich stać na dalszy pobyt na obczyźnie, choćby ze względu na koszty najmu. Utrzymywane więzi świadczą też o tym, że jest to nie tyle strata dla naszej gospodarki, co korzyść. Mimo fali emigracji wielkości 3% ludności PKB nie spadł, więc chyba nie w samych emigrantach jest ekonomiczne zło.
W stosunku do prognoz z 2008 roku widać kilka różnic. Po pierwsze, liczba Polaków z pominięciem migracji (nie była wtedy badana) zwiększyła się. Jednak struktura % pod kątem ekonomicznym jest zgodna ze wcześniejszymi oczekiwaniami.. Trudno więc powiedzieć, że jest lepiej, ale tragedia, która się ma rozegrać, nie musi być taka gwałtowna, jak początkowo sądzono.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz